Nel mezzo di una pandemia mondiale, la Mostra del cinema di Venezia ha svolto la sua edizione 2020 all'insegna di nuovi protocolli. Li ho raccontati in un'intervista al magazine polacco Wyborcza.

L’edizione 2020 della Mostra internazionale del cinema di Venezia ha affrontato molte sfide, a partire dalla pandemia in corso a causa del Covid-19. Ne ho parlato durante un’intervista al magazine polacco Wyborcza, pubblicato il 2 settembre sia sul sito che sulla versione cartacea della rivista. L’articolo è un affresco corale a più voci di addetti ai lavori internazionali, che con la loro penna hanno raccontato le storie del grande schermo.

Ecco il testo originale scritto dalla giornalista Anna Tatarska:

77° Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji startuje 2 września. Po odwołanych lub zdigitalizowanych festiwalach w Cannes, Locarno czy Telluride to pierwsze tego kalibru wydarzenie, które odbędzie się fizycznie w roku kulturalnego paraliżu, wywołanego koronawirusem. Czym różni się ta edycja od pozostałych? Czego się po niej spodziewać i co oznacza dla przyszłości branży?

Dwanaście kilometrów plaży

Na co dzień wenecka wyspa Lido to oaza spokoju. Dwunastokilometrowy wąski pas lądu oddziela Lagunę Wenecką od Adriatyku. Z lotniska Marco Polo lub kontynentalnej Wenecji można się na niego dostać wyłącznie vaporetto, wodnym tramwajem, lub prywatnymi motorówkami. W sezonie letnim wyspa przemienia się w modną wakacyjną destynację. Dzięki licznym piaszczystym plażom, eleganckim hotelom i modnym klubom uchodzi za miejsce ekskluzywne, kiedyś wybierane nie tyko przez majętnych zagranicznych biznesmenów, ale także artystyczną bohemę, jak George Byron czy Tomasz Mann. Obowiązkowym punktem do odwiedzenia pozostaje Grand Hotel des Bains, w którym niemiecki pisarz stworzył, a Luchino Visconti nakręcił „Śmierci w Wenecji”. Zamknięty w 2010 roku, wciąż czeka na renowację. Bliżej wykorzystywanych podczas festiwalu filmowego obiektów znajduje się wciąż działający, ekskluzywny Hotel Excelsior. Na należącej do niego plaży jesienią 2018 Paolo Sorrentino kręcił słynną scenę, w której Nowy Papież Lenny Ballardo (Jude Law) przechadza się wśród pięknych kobiet w białych lateksowych slipkach. Niecały rok później w położonej tuż obok Sala Grande odbyła się premiera popularnego serialu.

W Excelsiorze zresztą wszystko się zaczęło. W 1932 roku hotel gościł pod swoim dachem pierwszą edycję Mostra Internazionale d’Arte Cinematografica della Biennale di Venezia. Odkąd w 1937 roku na ulicy Lungomare Marconi wniesiono Palazzo del Cinema, Pałac Kina, to on pozostaje sercem filmowych wydarzeń. W okresie Drugiej Wojny Światowej Festiwal mierzył się z rozmaitymi perturbacjami, na pewien czas nawet go zawieszono. Powrócił ze zdwojoną siłą w 1947, kiedy to przez podwórze gotyckiego Pałacu Dożów przewinęło się rekordowe 90000 gości. Ponownie wpadł w kłopoty po roku 1968. W latach siedemdziesiątych kilka edycji całkowicie odwołano. Ale w 1979 roku, dzięki dyrektorowi Carlo Lizzaniemu, wydarzenie odzyskało klarowną formułę. Od tamtej pory na Lido kino artystyczne mieszka się z komercją w najlepszej z proporcji. To tu drogę zaczynało wielu oscarowych kandydatów – „Grawitacja” (2013),, „La La Land” (2016), czy, w zeszłym roku, „Joker”. Organizatorzy pozostają otwarci na nowości. W przeciwieństwie do Cannes dopuszczają do konkursu filmy, realizowane przez platformę Netflix – jak choćby zdobywcę Złotego Lwa, „Romę” Alfonso Cuaróna, a od 2017 pod auspicjami festiwalu rozwijana jest sekcja poświęcona rzeczywistości wirtualnej, VR.

Święto kina celebruje się na Lido na przełomie sierpnia i września. To w Wenecji przyjemny czas: słońce wciąż do późna gości na niebie, ale upał nieco odpuszcza, oddycha się pełniej. W ciągu dnia wciąż można pogrzać się na plaży, jednak na wieczorny spacer do kina warto zabrać bluzę. Gęsto przeplatające się uliczki okolic placu San Marco wciąż pełne są turystów, sesje ślubne można liczyć w tuzinach. Potknięcie się o przyklękającego z pierścionkiem mężczyznę powinno zostać wpisane w ubezpieczenie jako realne zagrożenie dla odwiedzających, tak częsty jest to widok. Gdzieś obok, pod złotym obłoczkiem, przemykają gwiazdy filmu i celebryci, którzy w przerwach między służbowymi obowiązkami buszują w lokalnych butikach, szukając modnych dodatków lub wyjątkowych pamiątek, choćby bibelocików z weneckiego szkła. Potem, przygotowani przez tabun stylistów i makijażystów, prywatną motorówką ruszają z powrotem Lido, by wpłynąć na tyły Palazzo del Cinema lub Excelsiora specjalnym, prywatnym wejściem dla vipów i wyjść pod ostrzał aparatów i kamer.

Wyspę Lido zamieszkuje niewiele ponad 20 000 mieszkańców. Gdy na festiwal zjeżdża się około ćwierć miliona gości, przemienia się ona w buzujący ul. Ludzie kłębią się pod salami kinowymi, salą konferencyjną, wokół budynków z biletami. Fani i paparazzi szczelnym kordonem otaczają czerwony dywan. Nierzadko zdarza się, że – jak na filmie – najwytrwalsi czekają rozkładają pod barierką parasole, śpiwory i czekają na ulubieńca. Największy ruch generują zwykle wizyty gwiazd z USA, jak w 2018, gdy festiwal otwierały „Narodziny gwiazdy” Bradleya Coopera z Lady Gagą. Jedna z koczujących fanek piosenkarki okazała się polką. Nie tylko udało jej się uścisnąć idolkę, ale miała też pięć minut sławy w wideoreportażu znajomej dziennikarki z Niemiec.

130 maseczek W 2000 roku pierwszy raz pracowałam przy festiwalu – wspomina Belgijka Brigitta Portier, specjalistka od filmowego PRu, reprezentująca m.in. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Kairze. Zajmowała się promocją filmu zamknięcia – To było „Vengo” Tony’ego Gatlifa. Po seansie miał odbyć się wielki koncert. Pod salą tłum. Film zamknięcia pokazuje się po gali, z której ¾ widzów zwykle wychodzi na koktajl. Organizatorzy obiecali wpuścić ludzi z kolejki, ale obietnicy nie dotrzymali. Gatlif się wkurzył, powiedział, że nie zagra, i uciekł. Po godzinie znalazłam go w maleńkim barze. No i tam zrobiliśmy sobie własny koncert. Było głośno!

W roku Covid-19 tak prozaiczna kwestia, jak jedzenie, nagle urasta do rangi problemu. Festiwalowy rytm dnia jest szalony, zmienny. Oddech można złapać przy kawie, Aperol Spritz lub tramezzino, zakupionych w gęsto porozsiewanych wokół filmowego centrum barach i pasticceriach. Z rozmów z lokalnymi dziennikarzami wynika, że część sklepów skróciła godziny funkcjonowania, a wiele i tak ma w środku dnia przerwę na siestę. Cywilizowane kolejkowanie to w festiwalowych realiach abstrakcja. Tu działa zasada łokcia, przepychania. Jak w tych zatłoczonych przestrzeniach zachować dystans? Trudno sobie wyobrazić, jak jedno z najbardziej chaotycznych miejsc na mocy dokumentu ma nagle stać się oazą organizacji. Ze względu na nowe regulacje, restauracje mogą przyjmować gości tylko na podstawie rezerwacji, spontaniczna wizyta odpada, a co dopiero improwizowany koncert!

Brigitta uczestniczy w festiwalu od dwudziestu lat, ale w tym roku po raz pierwszy przyjedzie samochodem. – Nie chcę siedzieć obok kogoś obcego w samolocie. A jeśli na Lido rozpęta się piekło, pakuję bagażnik i odjeżdżam w siną dal! Stresów i tak ma coniemiara. Regulacje podróżowania zmieniają się jak w kalejdoskopie, w tej sytuacji trudno potwierdzić hotele, loty, wywiady. Nie wiadomo, ilu ostatecznie filmowców i dziennikarzy pojawi się na Lido. A producenci, którzy ja zatrudniają, oczekują wyniku bez względu na specyficzne warunki.

Brazylijska dziennikarka Mariane Morisawa, która do Wenecji jeździła z przerwami od 2008 roku, w tym roku na Lido się nie pojawi. Przebywa w ojczyźnie, jednym z najciężej dotkniętych pandemią miejsc na świecie. – Z powodu restrykcji około-covidowych nie wolno mi podróżować. U nas sytuacja wciąż jest ciężka, ponad tysiąc ofiar dziennie. Od pięciu miesięcy siedzę w domu. Strasznie mi szkoda, bo to jeden z moich ulubionych festiwali. Mariane nie rozumie, dlaczego organizatorzy nie zdecydowali się chociażby na formułę hybrydową, czyli zorganizowanie części pokazów online. – W Brazylii wciąż czekamy na otwarcie kin. Wielki São Paulo International Film Festival już zapowiedział edycję internetową. Myślę, że w takim położeniu jak moje, jest wielu dziennikarzy, a inni, choć mogą podróżować, nie chcą podejmować ryzyka.

Podejmie je natomiast Morten Steingrimsen z Norwegii, choć po powrocie czeka go obowiązkowa, dziesięciodniowa kwarantanna. Według norweskiego rządu Włochy – podobnie jak zresztą Polska – są na „czerwonej” liście, czyli notują więcej niż 20 zachorowań na 100000 mieszkańców na przestrzeni czternastu dni. Steingrimsen nie przejmuje się groźbą zamknięcia w domu, bo jest wolnym strzelcem i pracuje zdalnie. Związany m.in. z Cinema, VG czy Nettavisen, na festiwale jeździ od ponad dekady a Wenecja to jedno z jego ulubionych wydarzeń. – Tam czujesz, że aktywnie uczestniczysz w tworzeniu filmowej historii. Poza tym, to też nieoficjalne otwarcie oscarowego sezonu. Trzeba tam być.

Morisawa i Steingrmsen podkreślają symboliczny wymiar decyzji o organizacji festiwalu. – Po tylu odwołanych wydarzeniach, w tym gigantów pokroju Cannes, tegoroczna Wenecja jawi się jako Powrót Kina. Edycja online nigdy nie będzie tym, czym fizyczna – podkreśla Norweg. Przyklaskuje mu Max Borg, freelancer piszący dla szwajcarskich i włoskich mediów. – Utrzymanie fizycznej edycji wysyła mocny przekaz branży i całemu środowisku filmowemu. Tym bardziej, że przecież na początku roku Włochy były w związku z pandemią w dramatycznej sytuacji, a teraz pokazują: poradziliśmy sobie. Wielu czytelników może pamiętać – jak się okazało sfabrykowane – zdjęcia delfinów w opustoszałych kanałach. Dla turystycznej Wenecji, która przez pandemię straciła milionowe zyski, ten sygnał jest szczególnie ważny. Sprzedawanie „na kreskę” sąsiadom to wspaniały dowód zaufania, ale nie zapłaci rachunków lokalnych restauracji. W międzyczasie mieszkańcy liczą, że kryzys pozwoli zrewidować lokalnym decydentom dotychczasowy, oparty niemal wyłącznie na turystyce, model biznesowy.

– To początek wspólnego wysiłku. Znak nadziei, szansy na odrodzenie. Absolutnie kluczowy gest – potwierdza włoska dziennikarka rozrywkowa z dwudziestoletnim stażem, twórczyni bloga Airquotes.it, Alessandra De Tommasi. Zwykle cały czas w trasie, za granicą na wywiadach z gwiazdami, przez pandemię musiała całkowicie zmienić model funkcjonowania. Mimo braku amerykańskich gwiazd jest nieco spokojniejsza niż inni, bo ma za sobą już jeden pandemiczny festiwal w Giffoni. I walizkę pełną odkażacza, rękawiczek i maseczek. Według ogłoszonych oficjalnie zasad, maseczki obowiązują na całym terenie festiwalu, nie tylko wewnątrz budynków i na salach kinowych. – Ja wzięłam ze sobą 130 sztuk! – śmieje się publicystka Clausia Tomassini. – Jestem gotowa!

Dzień dobry, tu Bad Gateway

Maseczki to nie jedyny nowy wymóg, wymuszony pandemią. Goście, przybywający spoza strefy Schengen maja obowiązek przedstawić aktualny, negatywny wynik testu na Covid-19 sprzed wyjazdu, zaś Biennale powtórzy test na miejscu. Monitorowane będzie położenie uczestników. Na teren festiwalu goście będą wchodzić przez specjalne bramki, wyposażone w termoskanery. Podobne urządzenia zostaną ustawione przy wejściach do usytuowanych dalej od festiwalowego centrum kin, dodanych ze względu na zredukowaną ilość miejsc w salach. Nikt z temperaturą powyżej 37.3 i nie ma na salę wstępu. Na terenie rozstawione zostaną także specjalne stacje dezynfekcyjne, a pojedyncze dozowniki mają być umieszczone dosłownie na każdym kroku – w salach kinowych, na korytarzach i w toaletach. Zapowiedziano (wreszcie!) odejście od drukowanych informacji dla prasy, Specjalny protokół regulować będzie ruch na Czerwonym Dywanie przed Sala Grande, na konferencjach i photo-callach. Dotąd spontaniczny sposób usadzania widzów tym razem zostanie dopasowany do zasad dystansu społecznego. Aby uniknąć tak wrośniętych w festiwalowy pejzaż kolejek o drugie miejsce w Sali rezerwować można wyłącznie przez system internetowy.

Ten system jest z powodzeniem wykorzystywany na rozmaitych festiwalach, w tym wrocławskich Nowych Horyzontach. Jednak dla nieco analogowych Włochów był to absolutny debiut. Rezerwacje ruszyły w niedzielę, 31 sierpnia, równo 72 godziny przed pierwszym seansem. I się zaczęło. – Strona wyrzuca mi cały czas: „bad gateway”! Klikam na link, przeklejam, szukam na stronie. Wciąż nic! Czy ktoś miał więcej szczęścia? – pyta na facebookowej grupie dla dziennikarzy zdenerwowana koleżanka z Australii. Szybko okazuje się, że niemal wszyscy mają z zalogowaniem problem. Sypią się rady: – Kliknij na Lwa na czerwonym! Poczekaj! Nie czekaj! Przeładuj! Nie ruszaj! Koleżanka z Australii próbuje rozładować atmosferę: – Coś na włoskim festiwalu nie działa? Jestem w szoku!! Wtóruje jej znajomy z Wielkiej Brytanii. – Wenecja 2020: czas start! Biuro prasowe przez kilka godzin odkopywało się ze skarg na niedziałający system, a narzekania dotarły do samego dyrektora Alberto Barbery, który na Twitterze zakomunikował lakonicznie: „Ups. Działamy”. I rzeczywiście, po kilkunastu godzinach klinczu złe zaklęcie zelżało, a strona zaczęła działać. Rezerwacja na „Niepamięć” ze zdjęciami polskiego operatora Bartosza Świniarskiego? Jest. Bilet na „Quo vadis, Aida” wyprodukowanego przez Ewę Puszczyńską, ze zdjęciami Jarosława Kamińskiego i muzyką Antoniego Komasy-Łazarkiewicza – załatwione. I tylko biletów na masterclass Tildy Swinton brak…

Ecco la versione dell’articolo completa, pubblicata dal magazine polacco Wyborcza, sia in versione cartacea che online il 2 settembre 2020 a questo link: